I przyszło lato.
I zaskoczyło jak to,
że zawiązane
musi się rozwiązać.
Tak trudno, gdy jest się młodym,
o rzeczy stałe i ostateczne.
Może to przez ten przesadnie duży
zbiór czasu do dyspozycji.
I przyszło lato.
I pchnęło mnie w drogę.
Znowu przeszłam ten świat z końca w koniec.
Znowu okryłam że jest wąski jak parapet.
Choć mam przed sobą okno,
przez które jednak mogę coś zobaczyć.
I dopiero gdy przechylę głowę,
mogę poczuć jak uwiera mnie
wąskie gardło teraźniejszości.
A gdy się obrócę
nie widzę już za sobą nic.
Tak jakby, ziemia była młoda
i trzy lata temu nie było mnie
tylko pustka przekładana z miejsca na miejsce.
Tak, przez moment byłam zdziwiona
tym, że się tam nie widzę.
Przecież nie potrafię być
kimś, kim już niż jestem.
Więc patrzę przed siebie
i widzę, że przyszło lato.
Skumulowało ból głowy
i wilgotność powietrza,
oraz te dni
do nieodliczania i nieoczekiwania.
I może łudziłabym się, że
tam dalej czas, przestrzeń i wartość energii
będzie decydować. Ale widziałam już
jak bańki mydlane wybijają z ziemi asteroidy.
Przy braku praw fundamentalnych,
brak możliwości wyznaczenia
zbioru zdarzeń możliwych.
Więc nie mogę ci obiecać,
że cię oczekuje.
To lato przecież może,
spalić ziemię w wodzie.
Albo minąć mnie,
obserwującą jak cisza z milczeniem
walczy o przestrzeń.
mam nadzieję, że to lato będzie spokojne.
OdpowiedzUsuńkuba grom.