poniedziałek, 24 maja 2010

Duet

Czyli dwoje wystarczy.

Ona i on:
Czyli dużo banału.

The White Stripes oczywiście.
Jack (wszystko) + Meg (nieudolna perkusja) = perfekcja!


(prawie fraktale)



Z miejsca gorąco polecam film:
The White Stripes Under Great White Northern Lights

Nadal banalnie:
The Kills. Alison Mosshart i Jamie Hince.
Kocham cię, więc nienawidzę: takie dokładnie jest the Kills. Ich wizerunek sceniczny to kreacja ognistego romansu, na tle ostrych imprez, ton tytoniu i hektolitrów alkoholu.


Niebanalnie: Psapp. Galia Durant i Carim Clasmann.
Zabawki i dużo krwi. Sami zobaczcie.



Klasyk:
Dead Can Dance
Czyli dwoje wskrzeszało instrumenty dawne, a teraz mam nadzieję, że wskrzeszą samych siebie. Zespół został rozwiązany w 2005 roku.



One:
czyli niewiele do powiedzenia

Jedyne: CocoRosie
Siostry Sierra i Bianca Casady, klimat bardzo eksperymentalny. Ale lubię tę skrajną dziwaczność ich wokalu.
z nowej płyty:



Oni:
I tu jest dużo do powiedzenia.

Kings of Convenience
Czyli co Erlend Øye dotknie zamieni się w złoto. Duet z Eirikiem Glambek Bøe. Wszystkie ich płyty są takie same. I za to się ich ceni.



Koop: Magnus Zingmark i Oscar Simonsson.
Para Szwedzkich transwestytów i ich genialna muzyka.




Broken Bells: Danger Mouse z Gnarls Barkley i James Mercer z The Shins.
Świeżynka, dlatego bez teledysku i błyskotliwego komentarza.



Slowblow: Dagur Kári Petursson i Orri Jonsson
Pozostając w klimacie gitary klasycznej. Kraj: islandia i słychać. Nudne tak jak lubię.



The Books: Nick Zamuto i Paul de Jong
Nadal nuda w moim stylu. Sample, chłopcy z gitarą i misją.



Mocny akcent na zakończenie:
Justice - DJ Gaspard Augé i Xavier de Rosnay
I nie nazwanie ich geniuszami jest tu jedyną profanacją.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz